W Międzylądowaniach jest piękne opowiadanie o migracjach i przygotowywaniu się do odlotu z miejsca, w którym robi się za ciasno i niewygodnie. Jednym z wyznaczników tego, że już czas się zwijać jest to, że twoi znajomi odlatują.

Od lat mówiono o postępującym zgównowaceniu mediów społecznościowych, ale - ponieważ były bardzo wygodnym narzędziem - mówiono i wszyscy ich używali. Może wydawało się, że nie jest aż tak źle i że algorytmy przycinają posty tylko tym innym ludziom. Może tak naprawdę nie obchodziło nas, że algorytmy purytańskiego koncernu Meta cenzurują takie słowa jak seks, wagina, penis, piersi i trzeba zacząć uciekać się do sztuczek kryptograficznych rodem z początków internetu, kiedy za pomocą klawiatury numerycznej zapisywano litery. Wiecie: S3ks. Pi3rsi. Takie tam kwiatki.

Aż Musk kupił Twittera i nagle okazało się, że dziadek Freud miał rację: jeśli ktoś bardzo głośno krzyczy, że chce czegoś bronić i to ratować to najprawdopodobniej zrobi coś dokładnie odwrotnego. Wolność słowa w rozumienia Muska oznacza bowiem: wolność od odpowiedzialności za skutki wywoływane przez wypowiadane słowa.

Na szczęście ludzkość jest gatunkiem bardzo pomysłowym, wytrwałym oraz, choć wydaje się to czasami niemożliwe, życzliwym, uprzejmym i pomocnym. Gdyby było inaczej, nie podbilibyśmy świata i nie rozwiązywali problemów utrudniających nam przeżycie i w momencie, kiedy coś zaczyna się sypać i niszczyć robi zazwyczaj dwie rzeczy: próbuje to naprawić albo to porzuca i szuka alternatyw. Rozwiązanie numer dwa owocuje zazwyczaj entropią porzuconego systemu, czyli jego zagładą. Czasami, niestety, nie da się czegoś ani naprawić, ani porzucić i znaleźć alternatywy i coś się nieodwracalnie kończy, na przykład statek tonie na środku Atlantyku w mroźną marcową noc, ale nie o tym rozmawiamy.

Mam wśród znajomych od lat sporą część tzw. early adapters, czyli ludzi, którzy jako pierwsi zaczynają korzystać z nowych rozwiązań technologicznych. Obserwuję sobie ich poczynania i wyprawy w światy nowych technologii i rozwiązań, i częściej niż rzadziej podążam za nimi, ponieważ, co tu dużo gadać - lubię nowe rozwiązania technologiczne. Najlepszym dowodem na to jest ta strona.

I ci znajomi zaczęli, jak ptaki jesienią, zbierać się do odlotu z mediów Mety. Testowali Mastodona, do którego ja się nie przekonałam, testowali Threads, co do którego konkluzja była taka, że oto ludzie umiejący wrzucać słodkie fotki z dzióbkiem na IG próbują sklecić zdanie pisane po polsku i to boli (pisanie to sztuka, podobnie jak trolling), aż w końcu nagle, ni z tego, ni z owego, otrzepali pióra, poderwali się do lotu i śmignęli na czyste przestworza.

Innymi słowy, przeszli na Bluesky. A ja dzisiaj podążyłam za nimi, ponieważ wizja założenia konta @innebajki na instagramie i powtarzania tych wszystkich niemiłosiernie nudnych czynności, które już kiedyś wykonywałam, a które miały zaowocować lajkami i obserwatorami, których potem można "zmonetyzować"... i ja przepraszam pana hrabiego, że pan hrabia właśnie zwymiotował, dokładnie to mi robiła ta wizja.

Ale ja wcale nie o tym chciałam pisać. Bo o tym to będę sobie pisać bardziej i kiedy indziej. Ja chciałam pisać o tym, jak się zorientować, że wreszcie wylądowało się w pracy marzeń i że jarasz się jak Londyn w 1666 nadchodzącym zapierdolem, który będzie ostry i srogi.

Otóż, zrobić spotkanie na Google Meetsach, wysłać powiadomienia do zespołu i cieszyć się jak dziecko za każdym razem, kiedy ktoś potwierdzi obecność. A potem pomyśleć o nadchodzących zadaniach i mieć ochotę je robić, dla odmiany, chociaż mogą oznaczać, że do 10 marca nie będę miała czasu na nic poza czytaniem, sprawdzaniem, poprawianiem, odsyłaniem, czytaniem, sprawdzaniem, poprawianiem, odsyłaniem, powtórz. Ale jednocześnie...

... pracuję ze świetnym zespołem nad czymś, co jest ambitne i osadzone w kulturze, a jednocześnie będzie narzędziem do tego, żeby nauczyć się kulturę zmieniać i naginać do swoich potrzeb i zachcianek. I o tym też będę pisać.

Bo przed wysłaniem zaproszenia na spotkanie, o 12:15, ponieważ mam w zespole wampira, który przed 12:00 nie funkcjonuje i należy to szanować, rozpisałam sobie wreszcie coś, co chodziło za mną i kiełkowało od czterech lat, ale nie mogło mnie ewidentnie dogonić, albo ja nie mogłam się z tym spotkać. Może ktoś gdzieś wreszcie otworzył pudełko, funkcja falowa uległa zapadnięciu i okazało się, że kot jest jak najbardziej żywy.

Wypuśćmy go z tego pudełka. Już czas.