Nawyki, uciekające słowa i przeszłość

Jeśli przez sześć lat twoje kontakty z ludźmi ograniczone są do absolutnie niezbędnego minimum, a niekiedy obcięte nawet poniżej niego - na przykład wtedy, kiedy mąż wyjeżdża na kilka dni, a ty nie wychodzisz z domu i rozmawiasz wyłącznie z kotami - to kiedy nagle przeprowadzisz się w nowe miejsce, pełne nowych sprzętów i nowych bodźców, orientujesz się, że zapominasz słów.

Głównie dlatego, że ich nie używałaś. Na przykład, słowa "piekarnik" nie używałaś częściej, niż raz na dwa tygodnie. Teraz, kiedy nowy piekarnik się zepsuł i trzeba szybko powiedzieć, że na spacer pójdziecie po tym, jak serwisant sobie pójdzie (chciałam użyć innego słowa, niż serwisant, ale nie pamiętam tego słowa. Człowiek, który naprawia w mojej głowie jest dzisiaj, uparcie, "majstrem" albo "piekarniczym"*), zamiast "piekarnik" z jakiegoś powodu mówisz "piecyk", a potem poprawiasz na "kaloryfer".

Oczywiście, to mogą być początki Alzheimera i za dwadzieścia lat umrę mając zamiast mózgu ser szwajcarski, ale oznaczałoby to, że te początki Alzheimera mam, odkąd pamiętam - bo regularnie mylę lodówkę i pralkę, na przykład. Albo pralkę i zmywarkę: robią mniej więcej to samo i bywałam oraz mieszkałam w domach, gdzie pralka stała w kuchni.

Mózg jest naprawdę dziwnym kłębkiem nerwów w galaretce, napędzanym impulsami elektrycznymi. Jeśli o tym pomyśleć, to mamy w głowie galaretkę pełną słonej wody, w której cały czas przeskakuje prąd. Niesamowite.

W każdym razie, sześć lat ze średnią słów poniżej minimalnego zapotrzebowania robi swoje. Co więcej, to było to sześć lat, kiedy nie pisałam regularnie tekstów dłuższych niż dwa tysiące znaków - to strona znormalizowanego maszynopisu, bardzo mało - i nie mających wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Nie argumentowałam, nie przedstawiałam punktu widzenia, nie wysilałam się zanadto.

I było mi z tym zaskakująco dobrze, kiedy się nad tym zastanowię. Mimo tego, że wmawiałam sobie, że jest mi z tym absolutnie źle i fatalnie, bo przecież nic nie robię, nie piszę, nie buduję, nie rozwijam. Siebie i biznesu, zapewne. Jestem nikim, nikt mnie nie zna, nikt mnie nie pamięta, niczego nie osiągnęłam i umrę w zapomnieniu, na wpół zjedzona przez owczarka alzackiego (chociaż to podobno koty są bardziej skłonne do nadgryzania swoich martwych ludzkich współlokatorów).

Po latach intensywnego zapierdalania i poczucia, że przecież staram się za mało i powinnam starać się bardziej i powinnam mieć większe osiągnięcia i w ogóle przecież ZA MAŁO ZA MAŁO ZA MAŁO dotarłam wreszcie do punktu, w którym mogę obrócić się do tego warczącego cienia i zapytać go:
- Czego ty, kurwa, jeszcze ode mnie chcesz, ciulu? Czego ci mało? Czego byś chciał? Że niby co, że brakowało mi wytrwałości, żeby doprowadzić to, co zaczęłam do punktu, w którym byłabym znana, podziwiana i w ogóle och i ach? To wyobraź sobie, ty memejo warcząca, ty pieńku nieciosany, że spotykasz kogoś takiego, jak ja, tylko ten ktoś nie jest mną, ale kimś innym. Kimś, kto ma dokładnie taką samą jak ja biografię, idealnie identyczną, tylko nie nazywa się tak, jak ja i nie mieszkasz mu za bezdurno w głowie i nic o nim nie wiesz. No dalej, pogardzaj nim za to, że niczego w życiu nie osiągnął. Zachęcam.

To jest, oczywiście, kawałek większej całości, związanej z refleksją na temat upadającej z hukiem kultury narcystycznych mężczyzn - być może zastępowanej kulturą narcystycznych kobiet - i pokoleniem, które powoli odchodzi w niebyt, czyli urodzonym w latach czterdziestych ubiegłego wieku. Ale dzisiaj nie chce mi się rozwijać myśli.

Dzisiaj usiadłam do komputera, żeby zacząć wracać do nawyku pisania rzeczy i odzyskać słowa. Oczywiście, od razu zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam jednak zostać przy wysyłaniu newslettera za pomocą MailerLite'a - firmy litewskiej - i przenieść strony na polski serwer. W tej chwili domena zarejestrowana jest w Squarespace i korzystam z poczty Google, a Ghost jako idea jest amerykański, więc mam wiele pytań natury etycznej.

Myślę, że zanim rzucę się w króliczą norę tych rozważań powinnam zabrać się za sprzątanie domu. Aktywność fizyczna czyni cuda na głowę, która za dużo myśli.

*szybka konsultacja z mężem powiedziała, że nie ma innego słowa, niż "serwisant". Ewentualnie "technik". A ja jestem pewna, że chodzi mi o jakiejś inne...