– Czy to oznacza - powiedział wilk z nadzieją i ulgą w głosie - Że nie będziemy się już musieli męczyć?
- To chyba dokładnie to oznacza - odpowiedziała Wróżka. - Ewidentnie zrezygnowano z nas jako źródła zarobkowania.

Wilk odetchnął głęboko. Wróżka uniosła brwi, a potem sięgnęła do kieszeni po bibułki i tytoń i zaczęła skręcać sobie papierosa. Uśmiechała się przy tym półgębkiem, tak, żeby wilk jej nie zobaczył. On tymczasem nabrał powietrza w płuca i oznajmił:

- Jesteśmy zbyt wrażliwi i delikatni, żeby na nas zarabiać!
- Jesteśmy.
- Zbyt unikatowi i niszowi!
- Tacyśmy.
- Zbyt wymykający się kategoryzacjom i niemożliwi towaryzacji!
- Do czego?
- Do zrobienia z nas towaru. Nie? To nie to słowo?
- Nigdy go wcześniej nie słyszałam. Chodziło ci o utowarowienie?
- Nie mam pojęcia, chodziło mi o polski odpowiednik commodification.
- A, to nie znam.
- A to nie szkodzi. Ale wymykający się i niemożliwi!
- No, niemożliwi to na pewno, w końcu jesteśmy postaciami mitycznymi.
- Kontra świat!
Wróżka parsknęła cicho.
- No co?
- Tak daleko to bym się nie posuwała. Lubię świat.

Wilk wyglądał przez chwilę jak balonik, z którego uszło trochę powietrza, ale zaraz wziął głęboki wdech i nadrobił.
– Nie da się nas sprzedać!
- Nie jestem pewna, czy to akurat jest komplementem, biorąc pod uwagę, że trzeba jakoś zarabiać na życie.
Wilk parsknął i odwrócił się do Wróżki, wyraźnie zirytowany.
- No nie - powiedział. - Ja sobie nie życzę być sprzedawany. Mam wolna wolę, jestem myślącym i czującym stworzeniem magicznym i nie będzie mnie nikt sprzedawał na targu jak przekupka jajka!

Wróżka zaciągnęła się dymem, a potem powoli wydmuchnęła go przez nos. Miała na końcu języka dużo kąśliwych uwag dotyczących wilczej rzeczywistości, w której na przykład nikt nie musiał przejmować się tym, ile wilczyca wniesie w posagu i czy ktokolwiek ją bez tego posagu zechce wziąć za żonę, żeby ulżyć gospodarstwu, ba, może jeszcze wnieść wiano, ale pomyślała, że to temat na zupełnie inną bajkę. Zwłaszcza, że wilk cieszył się jak szczenię tym, że plany zarabiania na życie za pomocą szkoły dobrego pisania poszły do piachu, bo autorka przypomniała sobie, że pisanie bajek to przyjemność, odskocznia i sztuka, a nie edukacja jako towar.

Wróżka, po zastanowieniu, też się z tego cieszyła. Nie, żeby nie uważała, że autorka byłaby dobrą nauczycielką pisania, ale zdawała sobie sprawę, że gdyby zaczęła do uczyć, jej własne teksty poszłyby znowu w odstawkę na nie wiadomo jak długo. Może na zawsze. I nikt nigdy nie dowiedziałby się, jak naprawdę skończyła się afera z zamienieniem braci w łabędzie, a pomysł na opowiadanie o odziedziczeniu karty do Biblioteki Aleksandryjskiej (za Neilem Gaimanem) (czy należy przyznawać się do Gaimana jako inspiracji, przeleciało Wróżce przez głowę, biorąc pod uwagę jego zjebanoryjstwo?) na zawsze zostałby tylko pomysłem rozpisanym na pięciu Post-Itach, przyklejonych do ukośnej ściany nad biurkiem autorki.

Poznań, 27.09.2024