Ach, listopad. Ten najbrzydszy i najbardziej beznadziejny z polskich miesięcy.
Wiadomo już, że nadzieja się definitywnie skończyła: dni są coraz krótsze i dłuższe nie będą, jest coraz zimniej i cieplej nie będzie, świat ubiera się we wszystkie odcienie szarości i tak zostanie aż do nie-wiadomo-kiedy, bo zmiana klimatyczna sprawiła, że nie można już polegać na śniegu, który spadnie i przykryje tę szarą brzydotę miłosiernym całunem białego, nieskazitelnego puchu. Drzewa są nagie, liście na ziemi brązowo-bure, ludzie na ulicach ubierają się też na szaro albo czarno.
Ogólna beznadzieja i przygnębienie.
No chyba, że się listopad lubi, ponieważ można o czwartej włączyć światło, usiąść na kanapie, odpalić ulubiony serial i zacząć robić na drutach. Albo dlatego, że się wie, że długi, mroczny i zimny czas, podczas którego zaczynamy doceniać ciepło i bliskość jest potrzebny do przetrwania gatunku. Bo co można robić, kiedy dopada cię brzydota, beznadzieja i przejmują świadomość, że ty też, jak te drzewa, kiedyś umrzesz? No jak to co - zająć się aktywnie jedynym znanym ludzkości sposobem na nieśmiertelność.
Przekazywaniem genów.
Fun fact: najwięcej dzieci rodzi się w Polsce latem. Ściślej rzecz biorąc: w lipcu. Szybkie rachunki na palcach obu rąk... no właśnie. Na półkuli północnej najwięcej dzieci zawsze rodziło się latem, co więcej, mroczny zimny listopad był miesiącem, podczas którego ludzie łączyli się w pary na zimę - ale o tym będzie w Nieregularniku przy okazji jednego ze wspomnień tych rytuałów, które przetrwały w naszej kulturze. Niech ja spojrzę w kalendarz... w przyszłą środę, dokładnie między dwoma wspomnieniami.
I dlatego, kiedy wchodzę do centrów handlowych, które na początku obwieszono bombkami, gwiazdami i wszystkimi innymi artefaktami kojarzącymi się z Bożym Narodzeniem odczuwam głęboki sprzeciw.
Po pierwsze dlatego, że kolisty czas rytualny, w którym święta następują w określonych momentach roku, jest zapisany w naszym DNA. My po prostu wiemy, kiedy należy świętować zmiany pór roku i związane z nimi wydarzenia. Jesteśmy częścią przyrody i działamy zgodnie z jej rytmem - niezależnie od tego, jak bardzo chcielibyśmy o tym czasami zapomnieć.
Gdyż albowiem, aby naprawdę cieszyć się Bożym Narodzeniem/Staniosłońcem, trzeba najpierw przeżyć brak tego słońca i symboliczną śmierć Wszechświata. Trzeba pogrążyć się w beznadziei, rozpaczy i szarości, aby potem krok po kroku z tej szarości i ciemności wyjść. Umówmy się: jeżeli świętujemy nadejście Cailleach*, mroku i śmierci podczas ostatniego w roku karnawału, czyli Halloween, to obudzenie się 1 listopada i zorientowanie, że alleluja, bóg się narodził**, słońce już wróciło, albo przynajmniej wróci zaraz, przynajmniej według symboliki zalewającej przestrzeń publiczną jest jakąś kosmiczną ściemą. Bo przecież WIEMY, że chuja tam, zaraz wróci: mamy do tego powrotu sześć tygodni i to powinno być sześć tygodni poświęconych przygotowaniom do tego, żeby w zimowe przesilenie było co świętować.
Po drugie, związane z pierwszym, dlatego, że w Polsce do mniej więcej 2020 dekoracje świąteczne pojawiały się w okolicach Mikołajek, czyli 6 grudnia. To był już moment, kiedy można było zacząć się do Staniosłońca/Yule/Gwiazdki przygotowywać; czas rozpaczy i żałoby dobiegał kresu. W różnych miejscach w Europie dwanaście dni zimowych świąt zaczynało się albo 12 grudnia i trwało do zimowego Przesilenia, albo zaczynało się w Przesilenie i trwało do 6 stycznia. Plus minus dwanaście dni. I na pewno nie był to listopad...
Po trzecie dlatego, że dekoracje świąteczne w listopadzie wysyłają dwa namolne sygnały: Kup. Kup. Kup oraz Raduj się, ciesz, tańcuj, pij, swawol, nadchodzi czas zabawy i obdarowywania się prezentami, podczas którego wszyscy, absolutnie wszyscy MUSZĄ być szczęśliwi i MUSZĄ kochać Gwiazdkę, najwspanialszy czas w roku! Musimy być szczęśliwi! Wszyscy! Ciągle! Obudzić w sobie wewnętrzne dzieci złaknione prezentów, juhu, święta!
Ursula LeGuin napisała piękne, zjadliwe opowiadanie Wielkie Szczęście, które można znaleźć w Międzylądowaniach (w tomie Wracać wciąż do domu, Prószyński i S-ka 2018 - ArtRage nie płaci mi za promocję, ja po prostu ich kocham) o tym, co się dzieje, kiedy Boże Narodzenie trwa cały rok. Uważam, że powinno się je czytać dzieciom ZAMIAST Opowieści wigilijnej.
Efekt tego jest taki, że coraz więcej ludzi ma Bożego Narodzenia serdecznie dosyć i rzyga nim jako ideą. No bo ile można trwać w świątecznym nastroju, na litość boską, no ile? (I tutaj, zgodnie z ideą czasu kolistego i ronda, można wrócić do punktu pierwszego wyliczanki, dlaczego dekoracje świąteczne w listopadzie to abominacja). Ja na przykład wiem, że za miesiąc będę już miała go tak serdecznie dosyć, że moim jedynym marzeniem będzie nie spotykać się z nikim i nie słuchać ani jednej więcej świątecznej, kurwa, piosenki, co nasuwa kolejne pytanie:
... jeżeli dekoracje świąteczne pojawiają się w listopadzie, a nie wraz z początkiem adwentu, to kiedy zaczyna się oficjalne odliczanie do Whammagedonu?
Nie chcę wiedzieć.
*Cailleach to celtycka Starucha, personifikacja zimy i śmierci. Włada jedną trzecią roku. W uproszczonej pisowni angielskiej jest popularnym imieniem żeńskim.
** jakiś bóg, jeden z wielu, którzy w różnych mitologiach rodzili się w tym konkretnym momencie roku.
Członkowie rozprawiają o: